piątek, 22 kwietnia 2016

Sztuka zaczynania od nowa

Zabieram się do tego posta chyba z dziesiąty raz...

Jakiś czas temu szef jednego z naszych oddziałów polecił mi znowu zacząć tu pisać. Na początku pomyślałem, że przynajmniej sobie odreaguję ostatnie stresy i frustracje, ale nie o to w życiu chodzi, żeby narzekać.

Zacząłem od skasowania wszystkich poprzednich postów. Czas na nowe.

Ponad rok temu odszedłem ze starej pracy i teraz kontynuuję specjalizację w innym szpitalu. Jest... inaczej. Musiałem bardzo dużo nadrobić. Nie to, że w poprzednim miejscu się nie uczyłem, tylko nie wszystko, czego mnie tam nauczono, przydaje mi się w aktualnej codziennej pracy. Za to jest mnóstwo kwestii, które były dla mnie nowe i trudne. Dzisiaj czuję się już nieco pewniej, choć skłamałbym pisząc, że zawsze wiem co robić. Nowy szpital to także nowi ludzie – grupa bardzo zróżnicowana pod względem doświadczenia, umiejętności i wieku. A ja wśród nich. Dumny, że mogę się od nich uczyć i z nimi pracować.

Prawdziwą satysfakcję przynosi jednak sukces. Nie jakiś wielki – nie mam tu na myśli uratowania gołymi rękami umierającego na ulicy dziecka i swojej twarzy na pierwszej stronie gazety. Mały sukces to pacjent, którego nie boli noga po operacji, bo ktoś cię nauczył zakładać cewnik do ciągłej blokady nerwów. To kontakt centralny założony bezboleśnie, bezstresowo, szybko i bez problemów u chorego, którego trzeba dożylnie żywić. To ktoś, kto rozpoznaje cię na korytarzu i z uśmiechem mówi „dzień dobry, dzisiaj już jest dużo lepiej”.

Z intensywną terapią jest inaczej, bo ja nie mam w niej doświadczenia (a bardzo bym chciał już je nabyć) – jak ktoś wymaga pobytu na OIT, to biegnę, „zaleczam” i staram się dowieźć żywego. Tyle mojej pracy, bo i tyle mam wiedzy. Zasługi mam więc tutaj żadne, choć jest to miłe, jak chory, którego przywożę, wychodzi później żywy i w dobrym stanie. Relatywnie rzadkie, ale zawsze miłe.

Pewnym sukcesem jest też dla mnie zrozumienie tego, co właściwie robię. Na studiach było dużo teorii, a bardzo mało praktyki – zero przełożenia jednego na drugie. Później było dużo praktyki i trudności z przeniesieniem tego, co się dzieje z pacjentem, na grunt wiedzy wyniesionej z sali wykładowej. To – przynajmniej w moim przypadku – przychodzi powoli. „System naczyń połączonych”, „nic nie dzieje się bez przyczyny” i „czubek góry lodowej” ładnie i mądrze brzmiały, ale dzisiaj dopiero zaczynam dostrzegać o co właściwie w tej całej biologii chodzi.